niedziela, 4 grudnia 2016

 Czuję niesamowitą ekscytację na myśl o tym, co zaraz napiszę. Nikt inny prócz mnie tego nie przeżywa, ale przynajmniej mogę poinformować świat o tym, jakie emocje odnajdują prywatną przestrzeń w moim żołądku. Jestem teraz w dziwnym punkcie, który nie zasłużył jeszcze na swoją nazwę, a powinien. Może dlatego tkwię w nim tak długo. Problem w tym, że nie chcę puenty. Nie potrzebuję morału i cholernie drażni mnie fakt, że muszę wyciągać wnioski. Dopóki nikt jeszcze nie wymyślił nazwy na stan, w którym się znajduję, stworzę ją sama. Nie, jeszcze jej nie wynalazłam. Pracuję nad tym. Teraz po prostu opiszę to, co mam w głowie. Z jakiegoś powodu czuję się winna, że to co robię nie ma sensu. Że brak temu fabuły. Stresuje mnie fakt, że gdzieś tutaj znajduje się błąd, który rozważałam, ale uznałam za nieważny i zostawiłam go – takim, jakim był. Czy jest gorsze uczucie od tego, gdy ktoś poprawia cię, a ty musisz mu przytaknąć, choć prawda jest taka, że wcale się  zgadzasz, ponieważ w tym miejscu poprawność stylistyczna nie pasowała do całokształtu twojej kompozycji? Boję się jeszcze czegoś. Boję się odczytywania napisanych przeze mnie słów. Zawsze znajduję wtedy mnóstwo niedociągnięć, a satysfakcjonująca praca zamienia się w bezład i chaos. Kończę właśnie pisać pierwszy akapit, co spowoduje, że moje oczy powrócą do pierwszej linijki i zobaczą jak źle brzmi to, co wydawało się brzmieć tak dobrze. Coś jeszcze mnie irytuje. Powtórzenia. Są potrzebne, a mimo wszystko odejmują punkty przy sprawdzaniu pracy. Chcę się powtarzać, a nie mogę, bo boję się oceny. Co ja z tym zrobię, gdy skończę? Albo komuś pokażę, albo usunę. Nie wiem, czy by było szkoda. Brak mi wyczucia.